Cztery tysiące łokci

W wizjach dotyczących przyszłości prorok Ezechiel przedstawia odbudowaną według Bożych wzorców świątynię, powrót do niej Bożej chwały, wznowienie w niej regularnych ofiar i usług kapłańskich, a także odnowiony porządek życia pośród Bożego ludu (Ez 40-46). Niezależnie od sensu literalnego tych rozdziałów, odnoszących się bezpośrednio do przyszłości Izraela, zawierają one także ważną i budującą treść duchową, związaną ze stanem stosunków pomiędzy Bogiem, a Jego ludem, również w aspekcie nowotestamentowym. Opisane w nich wydarzenia przedstawiają bowiem poszczególne etapy duchowej odnowy, etapy przywracania ważności warunkom przymierza między Bogiem, a Jego ludem, oraz przywracania Bożego porządku do stosunków z Bogiem i do praktyki życia Jego ludu.

Opisawszy pod ścisłym prowadzeniem i kontrolą "męża ze sznurem i prętem mierniczym" (Ez.40:3) te etapy, prorok idąc za swoim duchowym przewodnikiem jeszcze raz zbliża się do oglądanej w widzeniu świątyni i opisuje coś, co w Biblii naszej nosi napis "Woda wypływająca spod progu przybytku Bożego" (Ez.47:1-12). Ze względu na swoją duchową wymowę tekst ten jest często cytowany, gdyż rzeczywiście zawiera bogaty ładunek dóbr duchowych.

Przede wszystkim należy zauważyć, że także wydarzenia tutaj opisane zazębiają się z poprzednimi, tworząc logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Wypływ wody spod progu przybytku i jej życiodajne skutki możliwe są dopiero po odnowie świątyni, po powrocie do jej przybytku Bożej chwały, po wznowieniu jej funkcjonowania i po uporządkowaniu relacji między ludźmi, a Bogiem. Życiodajne i uzdrowieńcze skutki wypływającej spod progu świątyni wody są więc kolejnym etapem procesu odnowy, są rezultatem i owocem poprzednich jego etapów, są wyrazem i następstwem przywrócenia właściwej relacji między Bogiem, a Jego ludem.

W Nowym Testamencie w sensie ogólnym, zbiorowym odbudowanie świątyni nastąpiło poprzez śmierć i zmartwychwstanie Arcykapłana Jezusa Chrystusa (Jn2:19). Powstała wtedy świątynia Jego ciała (w.21), a w dniu Pięćdziesiątnicy wypełniła ją powracająca Boża chwała (Ef.5:27; 1Pt.4:14). Przywrócony potem porządek składania duchowych ofiar (1Pt 2:5) i właściwe stosunki wśród ludu Bożego (Ef.2:10) stworzyły warunki, aby życiodajna i uzdrowieńcza woda spod progu świątyni Nowego Przymierza mogła płynąć i nieść zmartwychwstanie i uzdrowienie wszystkim ludziom. Jak wyglądało to w praktyce, relacjonują Dzieje Apostolskie i historia Kościoła, ta ostatnia zaś świadczy ponadto o tym, jak fatalnie stan ten zostawał zakłócony i dorobek ten zaprzepaszczony za każdym razem, ilekroć lud Boży odwracał się od Boga, chwała Boża opuszczała kościół i stan duchowy ludu Bożego ulegał dewastacji. W tym sensie ogólnym nauka z widzeń Ezechiela sprowadza się więc do tego, aby poprzez odnowę - usunięcie wszystkiego, co uległo zepsuciu, a odzyskanie wszystkiego, co zostało zapomniane i utracone, przywrócić pierwotny stan, tak aby życiodajna i uzdrowieńcza woda spod progu nowotestamentowej świątyni ponownie płynęła, budziła do życia umarłych i niosła uzdrowienie kalekim i chorym.

W sensie szczególnym, indywidualnym obraz widziany przez Ezechiela ma też odniesienie do każdego chrześcijanina osobiście. Ciała nasze są bowiem świątyniami Ducha Świętego (1Kor.3:16; 6:19), mamy więc być nosicielami Bożej chwały. W tym właśnie kontekście do widzenia Ezechiela w sposób prawie dosłowny nawiązał Pan Jezus, kiedy "w wielkim dniu święta" głośno zawołał: "Jeśli kto pragnie, niech przyjdzie do mnie i pije. Kto wierzy we mnie, jak powiada Pismo, z wnętrza jego popłyną rzeki wody żywej" (Jn.7:37-38). A zatem także i w sensie indywidualnym Duch Święty - nowotestamentowe wody, niosące życie i uzdrowienie (w. 39) wypływać winny spod progu świątyni - z wnętrza ciała każdego człowieka wierzącego. Niewątpliwie jest to zarówno wspaniałą obietnicą, jak i wielkim wyzwaniem. Niewątpliwie stan taki zawarty jest w całokształcie skutków odkupieńczego dzieła Chrystusa i niewątpliwie fakt ten zobowiązuje nas do wcielenia tego stanu w życie, do objęcia tej zdobyczy krzyża i zmartwychwstania Chrystusa w praktyczne posiadanie.

Każde prawdziwe dziecko Boże może z radością stwierdzić, że napiło się tej wody, którą daje Jezus, i znajduje się na drodze, prowadzącej do jej wypływania na zewnątrz. Niewątpliwie w pewnym stopniu ma to miejsce, gdyż lud Boży żyje i ta życiodajna woda, wypływająca z jednych, budzi do życia coraz to nowych i niesie duchowe uzdrowienie wielu zranionym i chorym. Biorąc jednak pod uwagę istniejące potrzeby duchowe, stwierdzić wypada, że bardzo często pozostają one niezaspokojone, czyli że ilość i dostępność tej życiodajnej i uzdrowieńczej wody z wnętrz ludzi wierzących jest niewystarczająca. Nie tylko brakuje jej, gdy zachodzi potrzeba usługiwania innym, lecz także my sami często we własnym życiu odczuwamy, iż wypływa jej zbyt mało, by w niezbędnym stopniu napoić, ożywić i uzdrowić. Pewne pragnienia pozostają niezaspokojone, pewne dziedziny nieożywione, pewne schorzenia nieuleczone. Jest to słuszny powód do głębokiej troski, lecz nie do zniechęcenia albo rozpaczy, gdyż Boże zasoby nie są ograniczone, wobec czego wszelkie braki duchowe mogą zostać zaspokojone.

Obraz widziany przez Ezechiela wskazuje wyraźnie drogę, na której może to nastąpić. Rzecz sprowadza się do ilości, do stopnia wykorzystania tych Bożych zasobów, do natężenia, w jakim są one przez nas odbierane i wykorzystywane. Nie wystarcza przypatrywanie się tym płynącym wodom duchowych błogosławieństw, lecz trzeba w nie wejść, trzeba mieć z nimi bezpośredni kontakt. Jeśli zaś już to nastąpiło, nie wystarcza omoczenie palca ani radosne pluskanie się w tej wodzie tuż przy samym jej brzegu, gdyż jest tam ona jeszcze bardzo płytka. Trzeba wchodzić i zanurzać się coraz głębiej w tym strumieniu Bożej obecności, Bożego działania i Bożych błogosławieństw. Ilustruje to "mąż ze sznurem mierniczym", który odmierza tysiąc łokci w niedwuznacznym celu, gdyż każe je przejść, przebrodzić, oddalić się od brzegu i wchodzić w tę wodę coraz głębiej.

Tysiąc łokci to nie jakiś krótki odcinek, lecz co najmniej trzysta, a może nawet pięćset metrów. Wiemy, że chodzenie w wodzie nie bywa łatwe. Śliskie, nierówne dno utrudnia kroki. Przebycie setek metrów wymaga dłuższego czasu i sporego wysiłku. Każdy krok jest jednak wynagradzany faktem, że woda staje się nieco głębsza, toteż z coraz większą intensywnością odbieramy i odczuwamy życiodajne jej skutki. Ale nawet po przebyciu całego tysiąca łokci nie dochodzimy bynajmniej do kresu Bożych możliwości ani do szczytu Bożych błogosławieństw. Wizja Ezechiela poucza nas, że jesteśmy wtedy w wodzie zaledwie do kostek (w.3). Jest to oczywiście błogosławiony stan, charakteryzujący się udziałem w autentycznym nowym życiu i kontaktem z autentycznym Bożym działaniem, niemniej jednak nie jest to stan docelowy, czego wymownym świadectwem i dowodem jest tajemniczy "mąż" ze swoim sznurem mierniczym, który po osiągnięciu przez nas tego stanu przystępuje natychmiast do swojej czynności i odmierza kolejne tysiąc łokci, kolejny długi dystans do przebycia, tym uciążliwszy, że woda jest teraz głębsza (w. 4a). Nasza uwaga nie powinna jednak koncentrować się na uciążliwości tego zadania, lecz na przywileju pójścia dalej, skoro coraz głębsza woda oznacza coraz ściślejszą społeczność z Bogiem, coraz intensywniejsze przeżywanie Jego obecności i coraz obfitsze doświadczanie różnorakich jej ożywczych i uzdrowieńczych skutków.

Co może oznaczać woda, sięgająca do kolan? - Nie próbując dogmatyzować możemy jednak stwierdzić, że w Słowie Bożym upadanie na kolana i zginanie kolan było symbolem oddawania czci, gestem pokory i uległości, uznania i poddania się czyjejś władzy, a w szczególności sposobem przystępowania przed oblicze Boże. Są więc podstawy, by uważać, że chrześcijanin, który na swojej drodze w kierunku Boga doszedł do miejsca, w którym życiodajna woda sięga mu do kolan, to człowiek, który ukorzył się przed Bogiem, poddany Jego władzy, którego kolana zostały objęte działaniem łaski Bożej, na skutek czego używa ich codziennie do tego, by utrzymywać i pogłębiać swoją społeczność z Bogiem. Jeśli więc żciodajna woda spod progu świątyni sięgnie do kolan chrześcijanina, staje się on człowiekiem modlitwy, znającym Boga nie z opowiadania, nie z drugiej ręki, lecz z osobistego przeżycia, z osobistego z nim kontaktu podczas audiencji na kolanach. Stamtąd czerpie duchowe zrozumienie, duchową siłę i wytrwałość. Jest człowiekiem, który żyje z Bogiem. Wprawdzie nie każda modlitwa musi odbywać się na kolanach, ale kolana były i zawsze będą wymownym jej symbolem, a dla prawdziwych ludzi modlitwy do dziś są one nie tylko symbolem, lecz używają ich, gdyż w głębi swoich istot odczuwają, że postawa na kolanach najlepiej oddaje właściwy stosunek między wzywającym Boga człowiekiem a wzywanym przez człowieka Bogiem.

Jednakże "mąż ze sznurem mierniczym" nie skończył zapewne jeszcze swojej pracy, gdyż zabiera się do odmierzenia dalszego tysiąca łokci. Idącego w ślad za nim wędrowca czeka więc dalszy wysiłek, przebywanie kolejnych setek metrów, i to w wodzie, która staje się z każdym krokiem coraz głębsza. Wzrost jej głębokości o każdy centymetr powoduje wprawdzie wzrost niezbędnego wysiłku, gdyż rośnie opór, jaki trzeba pokonywać, zarazem jednak z każdym krokiem rośnie też życiodajny wpływ tej wody, z każdym krokiem jej wpływ sięga kolejnych obszarów i dziedzin życia, dokonując w nich zmian i przeobrażeń. Po przebyciu tego kolejnego tysiąca sięga ona do pasa (w. 4b).

Czy i to stadium odznacza się czymś charakterystycznym? - Pasem przepasuje się rycerzy, ludzi przeznaczonych do staczania walki, a na pasie widnieje zazwyczaj napis, symbol lub godło tej władzy, do której należy i której służy dana armia. Podobnie jest w armii Bożej. Nasze biodra winny być przepasane Prawdą, a Prawdą jest nasz Wódz Naczelny, Jezus Chrystus. Ma to miejsce nie od razu, nie jest to przeznaczone dla niemowląt ani dla dzieci, ani nawet dla nastoletnich młodzieńców. Jest to coś, co staje się udziałem ludzi wierzących na pewnym etapie zaawansowania, po osiągnięciu pewnego stopnia dojrzałości, po zdobyciu pewnego wyszkolenia i doświadczenia. Człowiek przepasany gotowy jest do realizacji pewnych konkretnych zadań, do wykonywania konkretnych rozkazów. Podstawowym tego warunkiem jest zdolność słyszenia i wypełniania Bożych poleceń, a więc umiejętność rozpoznawania Bożej woli i posłuszne jej wykonywanie. Człowiek zanurzony w wodzie ze świątyni Bożej do pasa jest więc człowiekiem, który żyje z Bogiem w tak ścisłej społeczności, że odbiera dostatecznie wyraźnie i czytelnie Boże wskazówki i wypełnia je, a więc wykonuje swoją służbę dla Boga na podstawie Jego wyraźnego powołania i pod Jego bezpośrednim kierownictwem.

W czasach Starego Testamentu ludzi takich zwano prorokami i mieli oni szczególny status. Niektórzy sądzą, że obecnie, w czasach nowotestamentowych, ludzi takich nie ma i Bóg tak nie działa, trzeba tylko rzekomo czytać Pismo Święte. Ale właśnie Pismo Święte mówi jednoznacznie o tym, że Nowy Testament nie tylko ma proroków, ale ma ich znacznie większą obfitość, ponieważ takiego prowadzenia przez Boga nie doświadczają wybrane jednostki, lecz mogą go doświadczać wszystkie dzieci Boże. Jak wiemy, w Damaszku "pewien uczeń", a więc zwykły naśladowca Chrystusa wystąpił w takiej funkcji. I nic dziwnego, ponieważ "świadectwem Jezusa jest duch proroctwa" (Obj 19: 10). Według nauki Nowego Testamentu nie można nawet być dzieckiem Bożym, nie będąc prowadzonym przez Ducha (Rz 8: 14). Także ten stopień zaawansowania w społeczności z Bogiem nie ma więc być czymś niezwykłym, lecz czymś normalnym.

Zgodzimy się zapewne wszyscy z tym, że najpopularniejszą i najpowszechniejszą formą chrześcijaństwa to etap "do kostek", kiedy pełni radości pluskamy i chlapiemy się w życiodajnej wodzie, aczkolwiek zanurzyliśmy w niej zaledwie znikomą część naszej istoty. Rzadkim artykułem są chrześcijanie, którym ta woda sięga do kolan, a chrześcijan "do pasa" zliczyć można bodajże na palcach jednej ręki. Nie brak wprawdzie takich, którzy co chwila zapewniają: "Pan mi powiedział", ale rzeczywistość często każe o tym wątpić, kiedy bowiem Pan coś mówi, cała okolica trzęsie się jak od ryku lwa (Am.3:8). Nie w sensie dosłownym, lecz w sensie duchowych skutków Bożej mowy.

Ponownie więc dochodzimy do konkluzji, iż aktualna rzeczywistość jest daleka od Bożych możliwości i Bożych oczekiwań. Można na to patrzeć jako na uciążliwy nakaz i obowiązek, i zniechęcić się, ale można także na to spojrzeć jako na fascynującą perspektywę i wielki przywilej, i ruszyć naprzód w kierunku wytyczonym przez ten sznur mierniczy w podniecającym oczekiwaniu. Te dwie postawy określą, kto jest człowiekiem odstępstwa i ospałości, a kto człowiekiem odnowy i przebudzenia. Ci pierwsi nie przestaną wahać się i marudzić w pobliżu brzegu, natomiast ci drudzy wchodzić będą coraz głębiej i przeżywać coraz to nowe chwile pełne chwały ze swoim Panem. Nie trzeba dodawać, że na rzeczywistość w sposób znaczący wpłynąć mogą tylko ci drudzy. Rozkwit duchowy i pełnia błogosławieństw są bowiem wprost proporcjonalne do głębokości, na jaką zanurzeni jesteśmy w tej wodzie dającej życie i zdrowie.

Jest rzeczą właściwą dziękowanie Bogu z głębi serca za to, że żyjemy w czasie, kiedy opisywane tu relacje nie są niczym odkrywczym, że mowa o nich nie jest przyjmowana ze zdziwieniem i powątpiewaniem, lecz że w coraz większej mierze lud Boży uświadamia sobie swój stan i wyraża swoje pragnienie wchodzenia głębiej i korzystania w większej mierze z przygotowanych przez Pana błogosławieństw. I nie tylko to, ale niewątpliwie pragnienie to prowadzi do czynów. Trudno wprawdzie o wiarogodne statystyki w tym zakresie, ale wszystko wskazuje na to, że niewątpliwie stale rośnie liczba tych, którzy w różnych porach dnia czy nocy trwają przed obliczem Pana w usilnym dążeniu do bliższego z Nim kontaktu, którzy pokonują przeszkody i opory, dążąc zdecydowanie do odebrania i zużytkowania wszystkiego tego, co Bóg dla nas przeznaczył. Wytrwale pokonują w ten sposób kolejne "łokcie" wytyczonego przez "męża ze sznurem mierniczym" dystansu, zwiększając przez to bez przerwy życiodajny i uzdrowieńczy potencjał w sobie samych, w swoim otoczeniu i w całym Kościele. Jeśli już w tym procesie osobiście uczestniczysz, to niech ci będzie zachętą i pobudką, że nie jesteś sam, lecz jednym z wielu, jeśli zaś jeszcze przyglądasz się i namyślasz, to czas wyciągnąć wnioski i ruszyć do przodu.

Zarówno logika, jak i fakty wskazują wyraźnie na to, że czas chrześcijaństwa "do kostek" mija bezpowrotnie, że naglącą potrzebą chwili jest zanurzanie się w strumieniu Bożego życia coraz głębiej, wytrwałe pokonywanie kolejnych setek i tysięcy łokci w dążeniu na głębię społeczności z Bogiem i życia duchowego. Zapewne nie znaczy to, że wszelkiego rodzaju płytkiewicze przestaną po prostu istnieć, pewne jest natomiast, że wszyscy pozostający na płyciźnie coraz bardziej odstawać będą od trzonu Kościoła, zmierzającego do "pełni wymiarów Chrystusowych", że będą oni coraz dalej od miejsc, gdzie Bóg przebywa i udziela swojego dostrzegalnego błogosławieństwa, i że w coraz mniejszym stopniu będą oni korzystać z dóbr duchowych, a ich otoczenie coraz bardziej podobne będzie do błota i kałuży, gdzie woda życia nie przepływa, lecz zmieszana jest z ludzkimi zanieczyszczeniami, toteż w coraz większym stopniu odczuwać będą suszę i skwar odstępstwa. Kroczenie naprzód w kierunku duchowych głębin nie jest bowiem jakąś niezobowiązującą opcją, lecz koniecznością i wyraźnym nakazem.

Ale czy woda do pasa to już stan docelowy chrześcijanina? -Niewątpliwie życie każdego z nas i Kościół jako całość wyglądałyby zupełnie inaczej, gdybyśmy mogli przynajmniej w większości osiągnąć ten stan. Na razie jest to jeszcze w sferze marzeń, aczkolwiek realnych, możliwych do urzeczywistnienia. - Ale co dalej? - Musimy patrzeć na naszego przewodnika i jego sznur. - O rety! On wymierza dalej! Kolejny, czwarty tysiąc! Tym razem jednak po raz pierwszy nie każe Ezechielowi przejść, gdyż jest to niemożliwe (w. 5). W tak głębokiej wodzie nie można iść, mając grunt pod nogami, można tylko pływać. "Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus" (Gal.2:20). To jest program życia chrześcijańskiego, który nie wyczerpie się przez całą wieczność. Jednak już tutaj kosztować możemy "cudownych mocy wieku przyszłego" (Hbr.6: 5), a nasze "zakosztowanie" rzutuje w sposób istotny na te życiodajne i uzdrowieńcze procesy, zachodzące pod wpływem tej wody (w.6-12), gdyż mimo, że jest ona pochodzenia niebiańskiego, nie może płynąć i oddziaływać inaczej, jak tylko przez naczynia i kanały swoich ludzkich świątyń - naszych ciał, oddanych Bogu jako ofiara żywa. Dlatego stokroć warto pójść za radą pieśniarza R. Torrey'a i zanurzać się w niej coraz głębiej:

O duszo, zapraszam cię, chodź!
Do wód tych cudownych się zwróć,
Bo płyną obficie wzdłuż i wszerz,
I z ciebie trysną, o, wierz!

Józef Kajfosz





Chciał(a)bym przesłać ten artykuł pocztą elektroniczną na adres:

Moje imię i nazwisko:



Wersja HTML, Copyright by Czytelnia Chrześcijanina, 1999